Historia

Początek

Śmierć Andy'ego Wooda była olbrzymim ciosem dla wszystkich. Dla Chrisa Cornella. Ale i dla Jeffa Amenta, dla Stone'a Gossarda. Dlatego ich drogi początkowo rozeszły się na tyle, że nic nie wskazywało, by splotły się ponownie.

Ament zaczął grać w kapeli War Babies, a także zajął się drugą po muzyce życiową pasją - grafiką artystyczną. Tymczasem Gossard na poddasze domu swoich rodziców zapraszał kolegę z lat szkolnych, gitarzystę Mike'a McCready'ego. Rozmawiali i grali, grali i rozmawiali...

McCready urodził się 5 kwietnia 1966 roku w Seattle. Matka była nauczycielką rysunków w szkole podstawowej, ojciec urzędnikiem miejskim. Rodzeństwa nie posiada. Jego pierwsze doświadczenia muzyczne polegały na waleniu ołówkami w bongosy taty i wchłanianiu muzyki z płyt Hendrixa i Santany przez domową osmozę. Kiedy kumple już jedenastoletniego Mike'a zarazili go Kiss i Aerosmith, pobiegł do miejscowego sklepu muzycznego Kenelly Keys i kupił swoją pierwszą gitarę. Tę kopię Mateo Les Paul ma do dziś! Na niej - i na dziesięciowatowym wzmacniaczu Fendera u lokalnego nauczyciela muzyki Mike'a Wilsona zaczął pobierać pierwsze lekcje gry. Za wzór służyły numery Paula Stanleya, Joe Perry'ego i Ritchiego Blackmore'a. Potem jako talent eksplodował w "chaotycznym hałasie". Nauczyłem się grać "Smoke On The Water'; a mój ojciec wpadł i skrzyczał mnie, bo wzmacniacz był wyraźnie przesterowany. Cóż, myślałem że tak być powinno- wspomina. Po ośmiu latach ćwiczeń zdobył się na założenie swego pierwszego zespołu Warrior, który potem przekształcił się w Shadow. Warrior grał coś w stylu Kiss, tyle że z naleciałościami angielskich kapel w rodzaju Iron Maiden i Def Leppard, a także Thin Lizzy. Shadow był już bardziej oryginalny, bo Mike przestudiował solówki Eddiego Van Halena, Jimiego Hendrixa i Randy'ego Rhoadsa z zespołu Ozzy'ego Osbourne'a.

Po ukończeniu liceum McCready ruszył z Shadow do Los Angeles, mając nadzieję podpisać kontrakt z jakąś wytwórnią płytową. Ale nic z tego nie wyszło. Zagrali parę kiepskich i kiepsko przyjętych koncertów, więc po trzynastu miesiącach znów szlifowali bruki Seattle. Sześć miesięcy później grupa Shadow dokonała żywota.

W roku 1988 wszystko wskazywało na to, że Mike McCready zrezygnuje z grania na gitarze. Był zbyt przygnębiony niepowodzeniami, by nawet zbliżać się do instrumentu. Zapisał się do college'u, skrócił włosy i zaczął pracować w sklepie z kasetami wideo. Ale... W końcu mój przyjaciel Russ Riedner wyciągnął mnie z college'u i przywrócił chęć grania. Założył psychodeliczno-funky'ową kapelę Love Child. Wkrótce potem za dzwonił do McCready'ego Gossard z nową ofertą. Zaczęliśmy próby. Stone miał akordy piosenek "Dollar Short" (pierwsza wersja "Alive") i "Black”, nasze gitary wspaniale uzupełniały się - więc było zajebiście! Jak tylko zagraliśmy "Dollar Short” wiedziałem że mamy zespół.

Jeff Ament wciąż był niezdecydowany, bo nadal grał w War Babies. Ale w końcu zgadał się ze Stone'em i postanowili, że znowu spróbują razem - opowiada McCready. We wrześniu 1990 roku z nowo zaangażowanym perkusistą Dave'em Krusenem zaczęli nagrywać pierwszą kasetę, roboczo nazwaną "Stone Gossard Demos".

Pozostało jeszcze tylko znalezienie wokalisty...

Parę lat później McCready opisując początki Pearl Jam powiedział: Musieliśmy jeszcze tylko znaleźć Eddiego... Tak, dzisiaj już nikt nie wyobraża sobie muzyki Pearl Jam bez melancholijnego barytonu Eddiego Veddera.

EDDIE

Urodził się 23 grudnia 1966 roku w Evanston, północnych przedmieściach Chicago. Znany był wtedy jako Edward Mueller (właśc. Edward Louis Severson III). Ma trzech młodszych braci. Wczesne dzieciństwo upłynęło mu idyllicznie. Kiedy liczył sobie pięć wiosen, jego rodzice zaopiekowali się grupą sierot, w których żyłach płynęła mieszanka krwi irlandzkiej i afroamerykańskiej. Chłopcy byli nieco starsi od Eddiego, ale już interesowali się muzyką. Dzięki temu poznał Jamesa Browna, The Jackson Five i Michaela Jacksona - słowem soul w różnych odmianach.

Kłopoty zaczęły się po przeprowadzce rodziny w 1974 roku do San Diego. Kłopoty rodzinne, kłopoty szkolne... Natomiast wzrastało zainteresowanie Eddiego muzyką. Zwłaszcza The Who. Album "Quadrophenia" ocalił moje życie. To było takie niezwykłe, że Pete Townshend - ktoś, kto żył w innym kraju tysiące kilometrów stąd - mógł objaśnić mi moje życie. To było naprawdę silne wrażenie! Pete Townshend stał się dla mnie ojcem bardziej niż ktokolwiek inny. Czuję się winny, że nidy nie wysłalem mu kartki na Dzień Ojca - powiedział Vedder parę lat później.

A propos ojców... W roku 1981 rodzice postanowili wrócić do Chicago, natomiast Eddie, który zaczął śpiewać w lokalnych zespołach i pragnął oddać się muzyce, został w San Diego. Oznajmiając swoją decyzję Eddie po raz ostatni w życiu rozmawiał wtedy z człowiekiem, o którym wkrótce dowiedział się, że nie był jego ojcem, tylko ojczymem. Z ojczymem w ogóle się nie zgadzałem. Były między nami kłótnie, walki, naprawdę złe rzeczy...

Biologiczny ojciec Eddiego, Edward Louis Severson II był muzykiem - organistą i wokalistą - występującym w restauracjach. Dziwna rzecz, jak wiele podobieństw istnieje między mną a nim. Co prawda nie miał wpływu na moje życie, ale... Wyglądam tak jak on. Rodzina patrzy na mnie tak, jakbym go zastępował. Stąd wzięło się "Alive". Jestem dumny z mojego ojca. Akceptuję swoje pochodzenie. Cały czas noszę w sercu mnóstwo ciepła dla ojca.

Gdy Eddie koniec końców dowiedział się o swoim prawdziwym pochodzeniu, przybrał panieńskie nazwisko matki Vedder.

Sprawy ojcostwa były najważniejszymi i najbardziej przykrymi sprawami w dzieciństwie Eddiego. Choć ciężki dla niego czas ciągle trwał. Imał się rozmaitych zajęć bez widoku na lepszą przyszłość. Jednocześnie nie zapominał o samokształceniu. Pracowałem w klubie, wracałem do domu i grając na gitarze całą noc nagrywałem taśmy demo. Potem spałem godzinę lub dwie, szedłem posurfować i znowu wracałem do klubu. Pracowałem by mieć możliwość stania obok gitary Joe Strummera z The Clash i może nawet - gdy nikt nie będzie patrzył - zagrania na tym czarno-białym Telecasterze bardzo szybko akordów A i D, jak w "London Calling".

Całymi dniami czytał książki, grał na gitarze (na pożegnanie matka kupiła mu czarnego Fendera Telecastera 1980), pisał i rozmyślał o swej ciemno rysującej się przyszłości. Próbował przełamać stagnację. Ale kapelom, z którymi się wiązał, nic nie wychodziło. Pierwsza, działająca jeszcze w 1984 roku - w której Eddie grał na basie - nazywała się Chariot. Chłopcy brali się głównie za popularne kawałki Journey i Styx. Wystąpił z nimi z dziesięć razy...

Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Vedder przewinął się przez takie hardcore'owo - punkowe zespoły, jak The Butts i Surf & Destroy. W roku 1990 na nieco dłużej zaczepił się w orkiestrze Bad Radio, która potem zmieniła nazwę na Greta i trzy lata później podpisała kontrakt z PolyGram. Na nieco dłużej, co nie znaczy że na długo. Byli bez ambicji i zdolności - tak Eddie wspomina Bad Radio.

Od północy do ósmej rano Vedder pracował na stacji benzynowej. W wolnych chwilach po prostu wałęsał się po rockowych klubach (Winter's, a najczęściej Bacchanal), gdzie za darmo pomagał różnym kapelom przed ich wyjściem na scenę i gdzie sporadycznie uczestniczył w jam sessions, szukając okazji do pośpiewania. Pewnego wieczoru poznał w Bacchanal Jacka Ironsa, pierwszego perkusistę Red Hot Chili Peppers, potem członka Eleven. Zaprzyjaźnili się - co piątek grali w kosza, gadali o muzyce i wspólnie muzykowali. W październiku 1990 Irons przyniósł ze sobą kasetę demo zawierającą pięć utworów instrumentalnych nagranych przez jego znajomych z Seattle. Nagranych na poddaszu domu rodziców Stone'a Gossarda... Kiedy dostałem tę pierwszą kasetę demo, wiedziałem że muszę się ruszyć i coś zrobić, bo muzyka na niej była naprawdę niezwykła. Nawet jeśliby mieszkali na Alasce, to też bym tam pojechał. Czegoś tak szczerego jeszcze dotąd nie słyszałem - wspomina Eddie Vedder, wówczas nieśmiały surfer z San Diego. Słuchał tej kasety całą noc podczas pracy. A rano, zamiast pójść spać, wziął deskę surfingową i pomknął nad ocean. To było fantastyczne uczucie - kombinacja braku snu, ekscytacji kontaktu z zimną wodą i muzyki zalewającej moją głowę. Wyszedłem z wody, polazłem do tej chaty na plaży w której mieszkałem (apartament Beth Liebling na plaży Mission, pisarki, wieloletniej przyjaciółki Veddera) i z miejsca napisałem trzy kawałki - "Once'; "Alive" i "Footsteps". Kiedy pisałem, moje stopy były mokre i wciąż oblepione piaskiem.

Starannie oklejona kserokopiami różnych grafik paczka z kasetą zatytułowaną "Mamasan" została odesłana do Seattle.

Ament wysłuchał kasety trzy razy, szybko złapał za telefon i wykręcił numer Gossarda. Lepiej tu zaraz przyjdź - rzucił do słuchawki. Rzeczywiście nie był w stanie powiedzieć czegoś więcej. Byliśmy powaleni. Eddie okazał się pierwszym, który miał TO. Wcześniej słuchaliśmy kilku kaset demo innych wokalistów, ale to wciąż byli ludzie śpiewający numery Mother Love Bone lub w ogóle próbujący podrabiać Andy'ego. A kiedy usłyszeliśmy kasetę Veddera, pomyśleliśmy że on nigdy nie słyszał Mother Love Bone - wspomina basista.

Nie zwlekając zaprosili Eddiego do Seattle. Odebrali go z lotniska i od razu zawieźli do sali prób, która znajdowała się w piwnicy jednej z galerii. Był potwornie cichy i potwornie kochany - tak Jeff zapamiętał pierwsze spotkanie z Vedderem. Wciąż usuwał się w cień, rzadko spoglądał w górę. Cholernie nieśmiały surfer o wielkim sercu z odrobiną ironii. Cóż, nie przypadkiem jeden z przyjaciół nazwał go kiedyś "Holly Eddie".

Nazwali się Mookie Blaylock, od imienia i nazwiska ich ulubionego koszykarza, napastnika New Jersey Nets.

Zajęć w tym okresie nie brakowało. Popołudniami odbywały się próby z Vedderem, wieczorami wykańczano projekt Temple Of The Dog. Udział Eddiego w Temple Of The Dog był niewielki, ale był - śpiewał on w chórkach, a w numerze "Hunger Strike" nawet jako pierwszy wokalista. Gdy później pytano Veddera o jego stosunek do Wooda, odpowiadał następująco: Dużo rozmyślałem o Andym. Nawet czasami utożsamiałem się z nim. Ale nie chodzi tu o narkotyki. Nie potrzebuję ich, nie chcę, by uczyniły moje życie tragicznym. A Andy nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Mam tu jedną piosenkę o nim i jestem dumny, że mogę ją śpiewać. Którą? Nie powiem, bo we mnie siedzi. Pewnego dnia po prostu ją zaśpiewam.

Na wiosnę 1991 roku Gossard, Ament, McCready, Krusen i Vedder byli już gotowi do zaprezentowania się szerszej publiczności. Menedżerem zespołu został Kelly Curtis - ta sama osoba, która doglądała interesów Mother Love Bone. Zorganizował on Mookie Blaylock pierwszą trasę, na której młoda grupa towarzyszyła Alice In Chains - formacji również znajdującej się pod opieką Curtis.

Pierwszy koncert, który chłopcy zagrali poza stanem Waszyngton, odbył się w Harpo's Club w Kanadzie. 

Wiosną 1991 roku chłopcy podpisali kontrakt płytowy z wytwórnią Epic. Zażądaliśmy od Epic całkowitej swobody - mówi Ament - bo wytwórnia nie powinna w żadnym stopniu ograniczać artystów.

Do pełnego szczęścia brakowało tylko dobrej nazwy. Dotychczasowa funkcjonowała bardziej na zasadzie żartu, no i nie była - trzeba to sobie powiedzieć uczciwie - chwytliwa. Niemniej nazwy, którą wymyślili teraz - Pearl Jam- również nie należy traktować do końca serio. Jej korzenie sięgają burzliwych dziejów rodziny Eddiego. Pradziadek wokalisty był autentycznym Indianinem, który pojął za żonę kobietę o pięknym imieniu Pearl. Niewiasta ta specjalizowała się w wyrobie przedziwnych, halucynogennych konfitur, których głównym składnikiem był kaktus pejotl. Tak więc Pearl Jam oznacza nic innego, tylko DŻEMIK prababci PEARL. Wielka szkoda, ale receptura gdzieś zaginęła - mówi niepocieszony Vedder.